Lecę na miasto

Gawron, sroka, kawka, szpak – to już każdy zna. Ale podczas spaceru w wielkomiejskim parku łatwo spotkać też kwiczoła, ziębę, sójkę czy kosa. Ptaki ciągną do miast i wypada się przygotować na te wizyty.

„W chaszczach nad tak zwaną patelnią (plac przed stacją metra Centrum) co roku słychać trelowanie słowika (…) Wiosną słyszano tu śpiew ortolana, improwizacje łozówki i wrzaski trzciniaka. Od miesiąca siedzi w krzaku pokrzewka jarzębata. To pierwsza próba zimowania tego gatunku w Polsce” – pisze Stanisław Łubieński, autor zbioru opowiadań „Dwanaście srok za ogon”, miłośnik ptaków, organizator wycieczek i warsztatów o tematyce ornitologicznej. Wraz z innymi obserwatorami zidentyfikował w stołecznym Parku Szczęśliwickim ponad sto skrzydlatych gatunków.

Miłą obecność ptaków w metropolii znaczą, rzecz jasna, nie tylko słowicze trele. Wdzięczność winniśmy choćby owadożernemu jerzykowi, którego sylwetkę (podobną do jaskółki) można dostrzec na miejskim niebie. Aby poprawić mu warunki lęgowe, buduje się wieże mieszkalne. Podobnymi konstrukcjami chwaliły się m.in. Gdańsk i Gdynia, jednak ptaki się do nich nie przekonały – w pierwszym przypadku forma wyraźnie przerosła treść, a drugim – być może konstrukcja była zbyt niska. – Zasiedlenie wież jest rzeczywiście słabe – potwierdza prof. Maciej Luniak z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN. – Jerzyk jest konserwatystą w tej kwestii. W przeszłości jego głównymi naturalnymi miejscami lęgowymi były szczeliny skalne, które są trwałe, więc opornie zasiedla nowe mieszkania. Bywa, że takie wieże są instalowane w miejscach, które jerzykom się nie podobają. Świadczy o tym lepsze zasiedlanie skrzynek „jerzykowych” umieszczonych na budynkach (w Warszawie jest ich już kilkaset). Jednak wieże są bardziej spektakularne, a ich instalacja – o wiele kosztowniejsza i technicznie trudniejsza – bywa wykorzystywana pokazowo, PR-owo, edukacyjnie – dodaje.
Są jednak szanse, że idzie (albo leci) ku dobremu – na warszawskich Bielanach jerzyki zasiedliły nową wieżę już w następnym roku. Można też się cieszyć, że instalacje przeznaczone dla tego gatunku są wykorzystywane i przez inne ptaki – szpaki, mazurki, wróble, sikory, kopciuszki.

Innym przykładem miejskiego gościa niech będzie pustułka – z rodziny sokołów – która gniazduje w otworach wentylacyjnych, poddaszach, nawet na szerszych parapetach wysokich budynków. Do miast zawędrowały również sokoły wędrowne. Kilka par można obserwować przez całą dobę dzięki kamerom zamontowanych w gniazdach – często na fabrycznych kominach (Gdańsk, Płock, Włocławek, Głogów, Wałbrzych). Pierwsza „miejska” para odrodzonej populacji tego gatunku zamieszkała na Pałacu Kultury.

Ptaki chroni m.in. Ustawa o ochronie przyrody z 2004 roku oraz Rozporządzenie ministra środowiska w sprawie ochrony gatunkowej zwierząt z roku 2016. Przepisy te mają wpływ na popularne ostatnio termomodernizacje. Prawo zabrania niszczenia siedlisk lub ostoi, będących obszarem rozrodu, wychowu młodych, odpoczynku, migracji lub żerowania; niszczenia, usuwania lub uszkadzania gniazd, nor, legowisk oraz umyślnego uniemożliwiania dostępu do schronień. To oznacza, że remonty elewacji i strychów zasiedlonych przez ptactwo (przepisy dotyczą też nietoperzy) najlepiej prowadzić poza sezonem lęgowym. Jeśli to niemożliwe i prace muszą być prowadzone w trakcie lęgów, inwestor jest zobowiązany do konsultacji z ornitologiem, który wskaże, jak zminimalizować negatywny wpływ na ptaki. Niektóre samorządy prowadzą działalność edukacyjną – broszurę informacyjną o współistnieniu istot dwunożnych i skrzydlatych pt. „Ptaki w budynkach” wydał warszawski Urząd Miasta, w przygotowaniu kolejna pt. „Dzikie życie w parkach miejskich – jak mu sprzyjać”. W samouczku opublikowanym przez Urząd Miasta we Wrocławiu wyraźnie zaznaczono, że za niszczenie ptasiego siedliska można uznać również montowanie kratek w otworach wentylacyjnych. Kratki uniemożliwiają ptakom dostęp do miejsc lęgowych, z których korzystały w poprzednich latach. Jeżeli zaś ochrona siedliska nie jest możliwa, należy zapewnić tzw. kompensację przyrodniczą, a więc substytut w postaci skrzynek lęgowych.

– Kontrola termomodernizacji wciąż opiera się na zaangażowaniu wolontariuszy i dobrej woli administracji – ubolewa Stanisław Łubieński dodając, że szkolenia policji i straży miejskiej z zakresu przepisów o ochronie przyrody bardzo by się przydały. On sam nie miałby nic przeciwko regulacjom nakładających obowiązek wieszania budek lęgowych przy okazji remontów także, gdy nie stwierdza się tam siedlisk. – A nawet na etapie projektowania budynków – dodaje, przysyłając fotografie wymyślnych ptasich budek (a raczej pałacyków) pozostałych w Stambule po czasach Imperium Osmańskiego.

Ocieplenia i „ptakoszczelne” elewacje od lat 90. pozbawiają miejsc lęgowych ptaki gniazdujące w budynkach – wtóruje prof. Maciej Luniak. – Najbardziej ucierpiały jerzyk, pustułka, kawka i wróbel. Przy czym dramatyczny ubytek wróbla (w Warszawie ok. 70 proc.) jest zjawiskiem szerszym, notowanym w większości miast Europy (z wyjątkiem Berlina) i problem mieszkalny nie jest tu  główną przyczyną. Wróbel ma się lepiej poza dużymi miastami.

Przyrodnicy zwracają również uwagę na widmo rewitalizacji krążące nad miejskimi parkami. Ta rewitalizacja, bywa w istocie „dewitalizacją” polegającą np. na wycięciu średniego piętra roślinności – nazywanego wzgardliwie chaszczami – na którym często mieszkają ptaki. Nie mówiąc już o drzewach, szczególnie starych. Wycinka w warszawskim Ogrodzie Krasińskich przyczyniła się do zmniejszenia liczby gatunków lęgowych o jedną trzecią, w parkach Żeromskiego i Kępa Potocka – prawie o połowę.
Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków (OTOP) przygotowało Kodeks dobrych praktyk parkowych, który zakłada – poza oczywistą rezygnacją z wycinki drzew – ograniczenie ingerencji z dala od parkowych alejek tak, by stworzyć enklawy dla dzikich zwierząt, niedostępne dla ludzi i psów.
– Najgorsze jest to, że nie powstają nowe parki i tereny zielone, a każda wolna przestrzeń przeznaczana jest pod zabudowę mieszkaniową czy usługową – mówi Stanisław Łubieński. – Proszę spojrzeć na obrzeża miasta. Tam, gdzie przed chwilą były pola, bagna czy jeziorka, teraz jest ciasna zabudowa i jakieś nędzne skrawki zieleni, pojedyncze drzewa, strzyżone do ziemi trawniki, ewentualnie ogródki wewnętrzne wysypane aseptyczną korą, żeby przypadkiem nie wyrosło coś dzikiego. Tymczasem bardziej złożona struktura zieleni podniosłaby jej bioróżnorodność, nie wspominając o retencji wody i tworzeniu mikroklimatu, co szczególnie ważne latem – zauważa, bolejąc nad wycinką drzew, zwłaszcza owocowych, bo tej nie trzeba uzasadniać urzędowo. – Często one są bardzo wiekowe, to świadkowie historii i zmian zagospodarowania terenu (pozostałości dawnych sadów albo przydomowych ogródków). Są cennym źródłem pyłku dla owadów i pożywienia dla ptaków. Poza tym pięknie kwitną.

Innym problemem, z którym muszą poradzić sobie samorządy, są przezroczyste elementy konstrukcyjne w budynkach i ekrany akustyczne przy drogach. Z raportu Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków (PTOP), autorstwa Adama Zbyryta wynika, że w efekcie zderzeń z szybami światowa populacja ptaków ponosi miliardowe straty, nawet przy założeniu, że w ciągu roku jeden ptak ginie w wyniku zderzenia z jednym budynkiem. Raport PTOP przytacza również szacunki z pięciokrotnie większą liczbą ofiar. Dla porównania, podczas jednej w większych katastrof ekologicznych XX wieku – wycieku ropy z tankowca Exxon Valdez u wybrzeży Alaski w 1989 roku – liczbę ptasich ofiar oszacowano na 225 tysięcy.

W Polsce liczenie trupów dopiero się zaczyna. – W tej chwili to jak wróżenie z fusów. Możemy się domyślać, że rocznie ginie kilkaset tysięcy, a może kilka milionów ptaków, ale nie mamy danych. Każda próba określenia liczby kolizji jest obarczona błędem wynikającym przede wszystkim z niedoszacowania liczby ofiar – mówi Ewa Zyśk-Gorczyńska z inicjatywy społecznej Szklane Pułapki (szklanepulapki.pl). – Od roku prowadzimy Rejestr kolizji ptaków ze szklanymi elementami infrastruktury, w tym czasie wpłynęło ponad tysiąc informacji o zderzeniach z budynkami, wiatami przystankowymi i – przede wszystkim – ekranami akustycznymi.
Okazuje się przy tym, że naklejane na takich ekranach sylwetki ptaków nie rozwiązują problemu. Jak argumentuje Adam Zbyryt, w większości przypadków sylwetka taka jest za mała, aby była dobrze widoczna dla lecącego ptaka, do tego mało kontrastowa (powinna dokładnie przedstawiać upierzenie ptaka, którego imituje, a nie tylko jego kształt), umieszczana w zbyt małym zagęszczeniu, wreszcie, bardziej przypomina ptaka krukowatego (gawrona) niż drapieżnika.
„Skuteczność tej metody jest bardzo niska, jej stosowanie jest możliwe w bardzo ograniczonym  zakresie, np. na szybach domów prywatnych, budynków użyteczności publicznej, gdzie powierzchnie okien są nieduże” – pisze badacz PTOP, przytaczając rozwiązania zdecydowanie skuteczniejsze, np. pionowe pasy naklejone lub wtopione w przezroczystą powierzchnię albo wzór składający się z regularnie rozmieszczonych kropek. Można też stosować wzory na foliach dostrzegalnych tylko dla ptaków, wykorzystując ich zdolność widzenia w ultrafiolecie.
– Jedną z najskuteczniejszych metod są 2-milimetrowe pasy rozmieszczone co 2,8 mm. Grubsze pasy pionowe (2 cm co 10 cm) także spełniają swoją rolę, chociaż cierpi na tym estetyka – mówi Ewa Zyśk-Gorczyńska, dodając, że zgodnie z wytycznymi Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad takie pasy powinny być umieszczane na nowopowstających ekranach.

Przy każdej nowej inwestycji drogowej wymagane jest zabezpieczenie transparentnych ekranów akustycznych przed rozbijaniem się ptaków. Dla obecnych inwestycji zazwyczaj są to pionowe czarne pasy w rozstawie co 10 cm wtapiane lub naklejane na przezroczyste ekrany. Mogą być również stosowane pasy poziome – potwierdza Jan Krynicki, rzecznik prasowy GDDKiA.

Dobry znak, mimo to przed Szklanymi Pułapkami dużo pracy. – Gdy interweniowałam w sprawie szklanych wiat przystankowych na Dolnym Śląsku, żadna z gmin nie odpowiedziała pozytywnie – zapadało milczenie albo wracała informacja o braku takiego obowiązku. To nie wynika z niechęci, raczej z nieznajomości tematu. Dlatego wkrótce staniemy się fundacją, uzyskamy osobowość prawną, mamy w planach przygotowanie rekomendacji dla inwestorów. Przy współpracy z OTOP i Centrum Promocji Ekorozwoju rozpoczęliśmy rozmowy z Ministerstwem Środowiska na temat możliwości zmian w prawie – mam wrażenie, że pole do dialogu jest. To ważne, bo za chwilę zacznie się sezon migracji, a więc okres najbardziej dla ptaków „kolizyjny”.

Ptaki migrują swobodniej niż ludzie, czasem od nich uciekają, czasem są celowo przesiedlane. W przewodnikach dla ptasiarzy, znajduje się zwykle rozdział pt. „Introdukowane gatunki lęgowe i gatunki zbiegłe z niewoli”. Z informacji Instytutu Ochrony Przyrody PAN w Krakowie wynika, że gatunków obcych – takich, które znalazły się w Polsce i okolicach za sprawą człowieka – zarejestrowano około 90. – Ta liczba się zmienia, bo co i rusz komuś coś ucieka, czasem to bardzo egzotyczne gatunki, choćby emu – mówi Wojciech Solarz, który w IOP PAN zajmuje się „obcymi”. – Większość zaobserwowano raz lub kilka razy, ale są i takie, które się zadomowiły. Przykładem może być ekspansja gęsiówki egipskiej, z rodziny kaczkowatych, która gniazduje w Polsce od niedawna, ale mamy już kilkanaście-kilkadziesiąt stanowisk lęgowych i setki obserwacji. Jeżeli nie podejmiemy odpowiednich kroków – na przykład odłowienia – ten gatunek będzie w ekspansji.
Andrzej Kruszewicz, dyrektor Miejskiego Ogrodu Zoologicznego w Warszawie, wymienia kilka innych – papugę aleksandrettę obrożną oraz kaczki – mandarynkę i karolinkę. – Jednak tylko mandarynki stworzyły w miarę stabilną populację na Mazowszu, trwają badania tej populacji. Ich inwazja zaczęła się od Łazienek, gdzie były wypuszczone dla ozdoby. Na pewno uciekały też wielu mazowieckim hodowcom – mówi dyrektor stołecznego Zoo.
Inną z obcych kaczek – świstuna chilijskiego – dostrzegła grupa obserwatorów w warszawskim Parku Szczęśliwickim. Uciekinierzy z klatek zazwyczaj kończą marnie, jednak w kontrze do tej tezy warto wspomnieć o zeszłorocznym lęgu aleksandretty obrożnej w Nysie. Znany jest też przypadek czteroletniego bytowania jednego osobnika w parku miejskim w Łodzi. – W Nysie zaobserwowano już stadko około dziesięciu aleksandrett przy karmnikach – także i te dobrze byłoby odłowić, bo jeśli liczba wzrośnie, mogą negatywnie oddziaływać na przyrodę, w dodatku to stworzenia dość hałaśliwe i uciążliwe. Jestem ornitologiem, kocham ptaki, ale nie do tego stopnia, żeby życzyć aleksandrettom zbudowania tu populacji – mówi Wojciech Solarz przywołując wyniki badań, w myśl których europejska liczebność tego gatunku (naturalnie zamieszkującego środkową Afrykę i Półwysep Indyjski z Cejlonem) przekroczyła 85 tysięcy.
Badacz PAN podkreśla przy tym, że introdukcja obcych gatunków ozdobnych to przykład myślenia XVIII-, XIX-wiecznego. Dziś podobne działania byłyby złamaniem przepisów o ochronie przyrody. – I wcale nie mamy pewności, jak zaklasyfikować przypadki mandarynek czy aleksandrett – jako ucieczki, czy jako celowe, nielegalne działanie – przyznaje.

A ptaki, jak to ptaki, wciąż latają. Czasem wystarczy tylko unieść głowę, by dostrzec niecodziennego, choć niekoniecznie obcego, gościa. – Ostatnio bardzo przyjemną niespodziankę sprawiła mi słonka, z rodziny bekasowatych, mieszkanka podmokłych lasów – mówi Stanisław Łubieński. – W okropny listopadowy wieczór podczas spaceru w mieście zobaczyłem, jak leci sobie powoli. Niestety wiele słonek rozbija się jesienią o budynki – mam nadzieję, że tej udało się bezpiecznie dolecieć na zimowisko.


foto: klimas.red

Prof. Maciejowi Luniakowi dziękuję za konsultację naukową

 

akceptacja cookies więcej

Pliki cookies na tej stronie nie są wykorzystywane celu gromadzenia danych osobowych, umożliwiają jedynie prawidłowe działanie serwisu. Zmiana ustawień cookies jest możliwa w Państwa przeglądarce.

zamknij

autor