Serwuje Gombrowicz

Nazajutrz rano Walczak i panna Maja w białych strojach szli wolno przez trawnik w kierunku placu tenisowego, skąd dochodziły już głosy zwołanej do piłek dzieciarni. Dzień był wspaniały, bezwietrzny, tylko białe pierzaste obłoczki mknęły po bladoniebieskim niebie. I on, i ona mieli pod pachą po dwie rakiety. Walczak, który doskonale orientował się w kulisach białego sportu wiedział, że pannie Ochołowskiej (choć nie brała jeszcze udziału w większych meczach) zdarzało się odnosić nieoficjalne zwycięstwa nad czołowymi rakietami i to wśród mężczyzn. Znawcy nieraz podkreślali wyjątkowo wszechstronny styl gry, rokujący najlepsze nadzieje i predestynujący ją do wielkich zagranicznych sukcesów. Co do Walczaka, to wprawdzie nie było nikogo w klubie, kto by mógł marzyć o wygraniu z nim seta, ale też nie było tam nikogo, kto by reprezentował wyższą klasę. Toteż postanowił ograniczyć się wyłącznie do podawania piłek i trenowania poszczególnych uderzeń. Zresztą panna Ochołowska nie spodziewała się chyba żadnych szczególnych emocji. Szła w milczeniu i zdawało się, że myśli o czymś innym – chmurna i nieuważna, z oczami wbitymi w ziemię. Gdy stanęła na placu – doskonałym, jak to od razu ocenił Walczak – nie odezwała się ani słowem tylko prędko wycofała się poza ostatnią linię kortu. – Vorhand! – zawołała.

Tak rozpoczyna się jeden z kilku meczów tenisowych w „Opętanych” – gotyckiej powieści drukowanej w odcinkach, którą Witold Gombrowicz napisał dla pieniędzy, pod pseudonimem, a później długo nie chciał się do niej przyznawać. Kiedy już to zrobił, twierdził, że celowo chciał stworzyć „złą powieść”. A może, jak wspominał, „dobrą powieść dla tego niższego, podrzędnego czytelnika, któremu smakuje nie to, co nazywamy «dobrą literaturą»”. Udało się – rzeczywiście nie jest to literatura wysokich lotów, choć przyznajemy, że częstokroć dobrą złą książkę czyta się lepiej niż złą dobrą. Ciekawe, co myśleli czytelnicy przedwojennej prasy (ostatni odcinek ukazał się 3 września 1939 roku). I czy zastanowiła ich zmiana nazwiska bohatera, który już w drugim rozdziale z Walczaka staje się Leszczukiem. Zagadkę rozwiązuje przypis do pełnego wydania: „Wobec tego, że jak się okazało, istnieje w rzeczywistości trener tenisowy p. Walczak, zmieniamy za zgodą autora nazwisko na Leszczuk. Zaiste, dziwny zbieg okoliczności!”.


foto: Ryan McGuire,  → o Białych liniach kortu 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

akceptacja cookies więcej

Pliki cookies na tej stronie nie są wykorzystywane celu gromadzenia danych osobowych, umożliwiają jedynie prawidłowe działanie serwisu. Zmiana ustawień cookies jest możliwa w Państwa przeglądarce.

zamknij

autor